Może za rok...
Choć Błękitni osiągnęli już wiele w kończącym się sezonie to apetyt zgodnie ze starym porzekadłem rośnie w miarę jedzenia.
Do pełni szczęścia, niesieni na fali pucharowego entuzjazmu i wiary w siebie po triumfach z liderami polskiej piłki, brakowało jeszcze wyraźnego progresu w tabeli ligowej, w której, o czym mówiono już bez ogródek, zadowolić mogło tylko którekolwiek z pierwszych czterech miejsc. Meczem o przedłużenie dobrej passy, meczem mającym uprawdopodobnić nadchodzący sukces miało być spotkanie z bezpośrednim rywalem w walce o awans - ROW-em z Rybnika.
0-0
Mecz od pierwszych minut był niezwykle wyrównanym widowiskiem. Zmierzyli się dwaj godni siebie rywale, podchodzący do siebie z niezwykłym respektem, z ostrożnością, mający świadomość rangi meczu, w którym przyszło się im mierzyć. Przeprowadzane od pierwszych minut próby ataków pozycyjnych z obu stron kończyły się w okolicach 20 - 25 metra, bez najmniejszych symptomów powodzenia. Próby szybkiego rozegrania piłki kasowane były nieco wyżej, ale również im do bramki rywala brakowało sporo. Od początku więc stało się jasne, że pozostają stałe fragmenty gry i czyhanie na błędy indywidualne przeciwnika. Skrzydła i kontry Błękitni nie zaskoczyli rywala niczym. Grali co mieli najlepszego, więc przede wszystkim rozwijali skrzydła i słali mocno dokręcane piłki głęboko na piąty metr bramki Kajzera z rzutów rożnych, tudzież wolnych. Aktywny na prawej flance Fadecki robił co chciał z Gojnym, zdezorientowanym tym bardziej, że ofensywnego ciągu na bramkę nie brakowało też Kosakiewiczowi dublującego niezwykle chętnie pozycję prawoskrzydłowego. Lecz pierwszą potencjalnie bramkową sytuację stworzyli goście. Po rzucie wolnym piłka dokręcona przez Muszalika trafiła w okolice 11 metra, gdzie wydawało się bezpańską piłkę jeszcze czubkiem buta w kierunku bramki pchnął Sobczak. Ze strony gospodarzy największe niebezpieczeństwo w początkowych minutach meczu groziło ze strony Fadeckiego, który nie tylko rozciągał grę dogrywając następnie piłki w pole karne, ale i sam próbował uderzać jeśli tylko po wyczerpujących rajdach starczało mu na to sił. Tak było w 12min, tak było w 13min. Szczególnie imponująco zapowiadała się ta druga akcja nacechowana niezwykłą dynamiką rozwoju wydarzeń. Fadecki, Kosakiewicz, Gutowski - piłka z niezwykłą szybkością w pełnym biegu wędrowała pomiędzy zawodnikami, zatrzymując się w pewnym momencie na którymś z obrońców. To niespodziewane przerwanie łańcucha podań z kolei doprowadziło do kontry gości, którzy z jeszcze większym animuszem po krótkiej wymianie piłek posłali futbolówkę do Buchały. Lecz tym razem w bezpiecznej odległości od własnej bramki i co ważne niezwykle czystym odbiorem popisał się Fijałkowski, zażegnując niebezpieczeństwo i uspokajając grę. Nie na długo jednak. Okres gry na przyspieszonych obrotach trwał w najlepsze. W 14min po błędzie rybniczan w środkowej strefie wytworzyła się sytuacja dwóch na trzech na niekorzyść atakujących. Jednak co znaczy szybkie rozegranie. Gutowski posłał piłkę Gajdzie precyzyjnie na dobieg, a ten uderzał minimalnie obok słupka, jak się później okazało (rzut różny) po niezauważalnej niemal interwencji obrońcy. Dorzucając do popisów szybkościowych Fadeckiego jego umiejętnie bite rzuty wolne, mamy gotowy przepis na piłkarza pierwszej połowy. W 15min kończąc dobre 5 minut naporu gospodarzy, z rzutu wolnego właśnie Fadecki posłał piłkę kąśliwym i sobie tylko właściwym lobem na siatkę tuż za poprzeczką bramki Kajzera. Mimo kilku niezłych akcji Błękitnych trudno byłoby stwierdzić, iż posiedli oni przewagę w tej części meczu. Goście odpowiedzieli uderzeniem Mandrysza w 16min (tak, tak, tego z Mandryszów szczecińskich) choć oddanym z bliskiej odległości to zupełnie nie wymierzonym w światło bramki i dosłownie chwilę potem naprawdę groźnym, choć niecelnym strzałem Płonki po dośrodkowaniu z prawej strony Krotofila. W 21min ciągiem na bramkę wykazał się Sobczak. Ten ocierający się o pierwszą kadrę Górnika pomocnik, zostawiając w tyle Wawszczyka minimalnie chybił uderzając w boczną siatkę. W 25 min ponownie Fadecki, po płynnym rozegraniu piłki ze swoim supportem prawostronnym - Kosakiewiczem, trafił w ręce bramkarza. 1-0 Okres wyrównanej gry właściwie bez klarownych sytuacji z obu stron trwał więc w najlepsze i kibice zaczynali przypominać sobie wynik z jesieni, kiedy to sytuacja patowa utrzymała się do 90 minuty. Żadna z drużyn nie potrafiła skonstruować niczego z ataku pozycyjnego, mimo że obie próbowały podaniami, cierpliwie zdobywać teren. W tych próbach zabrakło inwencji, zapewne też techniki u zawodników, skazani więc byliśmy na oglądanie walki o rzuty wolne, o wymuszanie na przeciwniku gwałtownym doskokiem i śladowym pressingiem błędów indywidualnych, dzięki którym otwierała się przestrzeń do skontrowania rywala. O ile przedwczesne było myślenie o 0-0 jako rezultacie docelowym przekonał nas Gajda w 39min. Właśnie po wymuszonym błędzie na Bodziochu, po którego wybiciu piłka obijając się o Kosakiewicza (?) trafiła do Gajdy. Ten ze stoicki spokojem, przez który przemawiało 17 lat seniorskiej kariery, skierował piłkę do siatki. 1-1 Niestety, nie dane było Błękitnym nacieszyć się z prowadzenia. Koszmary z pucharowego występu w Poznaniu wróciły niczym bumerang, tnąc dotkliwie jeszcze wciąż rozedrganą radosną melodią zdobytej bramki tkankę drużyny. W 42min tak charakterystyczny dla dzisiejszego meczu stały fragment gry wykonywany był przez Muszalika. Piłka dorzucona na 6-7 metr boiska, gdzie nie należący do najwyższych Płonka, nie odrywając nawet nóg od ziemi, czekając aż piłka sama go znajdzie, głową skierował ją do siatki. Nie była to główka z gatunku porywających, nie była to pozycja, o którą zawodnik musiał walczyć. Wszystko to razem mocno obciąża głównie obu stoperów, ale i Ufnal nie takie piłki potrafił wyciągać sprzed linii bramkowej zamiast z siatki. Czerwień Lecz to nie koniec nieszczęść stargardzkiej drużyny. Dosłownie minutę później, broniąc się przed kontrą wyprowadzaną przez ROW z własnej połowy, Fijałkowski rozpaczliwym wślizgiem próbował wygarnąć piłkę rozpędzającemu się Sobczakowi. Druga żółta kartka zupełnie zasłużona i młody zawodnik końcówkę I połowy oglądał już z trybun. Dwa ciosy w przeciągu 2 minut i w przerwie niezbędne było cucenie. Obrazu gry nie zmienił ani strzał Gutowskiego z 42min, ani próba celnego uderzenia Buchały po podaniu Sobczaka, kiedy to piłka niesiona wiatrem dosięgła boiska ze sztuczną murawą. Zmiany Błękitni II połowa wcale nie musiała być wyczekiwaniem na wykonanie wyroku. Mając doświadczenie z nie byle kim w walce o jednego zawodnika mniej Błękitni umiejętnie ustawieni przez trenera Kapuścińskiego, z głowami odpowiednio umotywowanymi adrenaliną płynącą ze świadomości rangi meczu mieli szansę powalczyć jak równy z równym. Tym bardziej, że Fijałkowski nie był pełnowartościowym zawodnikiem podstawowego składu. Owszem, w I połowie, widząc ciasnotę w środku pola próbował urozmaicić grę długim podaniem szukając Gajdy, czy Gutowskiego, ale więcej w jego grze było niezrozumienia i nietrafionych wyborów niż budowania stabilności w środku pola. Stąd, nie czekając na nieuchronne oddanie środka pola rywalowi, wprowadzony został Wojtasiak. Taktycznie w roli dziesiątki, wyglądało że więcej miał przydzielonych zadań ofensywnych - mimo gry w osłabieniu, trener Kapuściński wierzył w realność odniesienia zwycięstwa, zadania defensywne pozostawiając głównie Poczobutowi. Choć początkowo można było obstawiać pozostanie Gajdy i zejście Poczobuta i grę do końca o zwycięstwo, to jednak wydaje się że byłby to wariant zbyt ryzykowny. Błękitni więc na II połowę wyszli w 4-1-3-1, z wymienionymi jeszcze później skrzydłami, ale ten niezmieniony kształt utrzymali już do końca (z małą modyfikacją na końcowe minuty). ROW druga linia Goście na II połowę wyszli bez zmian, grając w ciekawym ustawieniu, które ogólnie ujmuje zapis 4-5-1. Tych pięciu zawodników w II linii tworzyło podformację budując momentami ustawienie: 4-3-2-1, gdzie pomoc wyglądała następująco: Mandrysz, Jary, Sobczak - Muszalik, Płonka. Choć Płonka grał raczej zawodnika bliżej Jarego, któremu z kolei jako nominalnemu stoperowi, bliższe były działania asekuracyjne niż te związane z kreacją gry. Szerzej patrząc, druga linia gości ciekawie się uzupełniała. Bo był solidny defensywny Jary, a wokół niego skromniejsi fizycznie, bardziej techniczni zawodnicy: Płonka i najbardziej doświadczony Muszalik - sądząc po dotychczasowych występach Energetyków - ci dwaj stanowią trzon drużyny grający w zdecydowanej większości meczów od pierwszej do ostatniej minuty. Całość uzupełniali na skrzydłach znakomity Sobczak (nominalnie napastnik) i Mandrysz również bardzo korzystnie prezentujący się w I połowie młodzieżowiec, o umiejętnościach jakich młodym graczom Błękitnych brakuje. II połowa II połowa, a z pewnością jej pierwsze 10 minut pozwoliło zapomnieć o nierównowadze sił na boisku. Błękitni mimo zdjęcia jednego z napastników i zarazem strzelca bramki byli strona przeważającą. W 48min firmowa akcja miejscowych: Fadecki na pełnej szybkości posyła piłkę z lewej flanki wprost na głowę drugiego skrzydłowego, a strzał Gutowskiego minimalnie mija się z bramką. Co ciekawe, chwilowa zamiana stron przez skrzydłowych pokazała kolejny atut Fadeckiego. Jego lewa noga nie odmawia dośrodkowań, co przy poprawie walorów wytrzymałościowych powinno w przyszłości zaowocować rosnącymi notowaniami nie tylko w regionie. W 54min Fadecki ponownie sam z piłką przy nodze znalazł się w polu karnym rywala, lecz tym razem goniący Krotofil zdążył dopaść piłkę ekspediując ją zdecydowanym wybiciem na róg. Kto wie jak potoczyłyby się losy meczu, gdyby doskonała okazję z gatunku 100-procentowych wykorzystał Filipowicz w 57min, kiedy to z bliskiej odległości i zbyt krótkim wybiciu Bodziocha został zablokowany, a poprawkę Wawszczyka po ziemi wybronił bez większego trudu Kajzer. Całość otworzyło niezłe podanie Baranowskiego do Kosakiewicza, w którym to podaniu widać było umiejętności wyniesione z gry w drugiej linii przez dzisiejszego stopera. 1-2 Goście jak gdyby chcieli dać się wyszumieć miejscowym, czekając aż ci grając o jednego zawodnika mniej prędzej czy później opadną z sił i nie ustrzegą się błędu, a wtedy rybniczanie z zimną kalkulacją zadadzą ten jeden decydujący cios. Nie musieli na takie rozstrzygnięcie własnych kalkulacji długo czekać. Najpierw po anemicznym rzucie wolnym etatowego wykonawcy Muszalika, a następnie już od 58min przyjezdni stopniowo zaczęli przejmować inicjatywę. W tejże 58 min miał miejsce szybki atak prawą stroną (słabszy dziś mecz Wawszczyka) zakończony skutecznym dośrodkowaniem Krotofila na głowę nie pilnowanego Buchały. Napastnik o znakomitych warunkach fizycznych (191 cm) nawet nie musiał się przepychać, nie mówiąc o wyskoku, by dosięgnąć futbolówki i nie dać szans Ufnalowi. Zbyt szybko i wydaje się że zbyt łatwo stało się to czego można było się spodziewać po meczu z tak wymagającym rywalem. Chwilę potem, idąc za ciosem na podłamanego przeciwnika, uderzał Sobczak po kolejnej składnej akcji rybniczan. W 63min doskonałą sytuację zmarnowali ustawieni na piątym metrze i Sobczak i wprowadzony za Mandrysza Musiolik, a wszystko to po rzucie wolnym Muszalika. Gospodarze odpowiedzieli jedynie kolejnym dośrodkowaniem z rzutu wolnego, po którym tym razem do głowy doszedł niewidoczny generalnie w meczu drugi z młodzieżowców - Filipowicz. Zmiany ROW W drugiej odsłonie wbrew pozorom obraz gry nie uległ zmianie. W dalszym ciągu gros sytuacji stwarzanych było po stałych fragmentach gry i po szybkich atakach (bramka na 1-2). Środek pola po wprowadzeniu Wojtasiaka dalej był zagęszczony, stąd próby grania szybką piłka z pominięciem drugiej linii. ROW ewidentnie nie kwapił się do przejmowania inicjatywy, a widząc walkę o zwycięstwo miejscowych nastawił się na grę z kontrataku. Teza ta znalazła potwierdzenie po wprowadzeniu drugiego klasycznego napastnika Musiolika w 55min za Mandrysza i jednoczesne przesunięcie do linii napadu Sobczaka. Od tego momentu goście przeszli na 4-3-3 z wąsko ustawioną trójką w środku: Muszalik, Jary, Płonka i w zdecydowanie ofensywnym tercecie: Sobczak, Musiolik, Buchała. Przy ofensywnie grającym Kosakiewiczu musiało to rodzić problemy kiedy pod bramką Ufnala często dochodziło do sytuacji trzech na trzech. Tak było w 67min, kiedy to wysoko ustawioną obronę Błękitnych wrzutką za linię obrońców próbował pokonać Buchała po rozegraniu z Sobczakiem i dograniu do wychodzącego na czystą pozycję Krotofila. Co się nie udało w 67min udało się 7min później. Bramkę po zagraniu za linię obrońców Gojnego, zdobył wychodzący po znakomitym dograniu na czysta pozycję - Musiolik. Gramy do końca Błękitni od dobrych kilku minut od straty bramki na 1-2 nie mogli odnaleźć rytmu gry z początku meczu.Stali się otwarci i podatni na ataki przeciwnika jak bezbronne dziecko zdane na łaskę dorosłych. Trzecia bramka wisiała w powietrzu, duch zespołu stopniowo gasł, mając świadomość, że nawet remis w tym meczu właściwie nic nie wnosi. Ale od czego jest trener. Krzysztof Kapuściński starał się tchnąć w tą drużynę resztki optymizmu, nawet po stracie trzeciej bramki zmianami chciał zaszczepić w pozostających na boisku bakcyla walki do ostatniej minuty. I o dziwo, jak wiele już razy wcześniej, wprowadzeni gracze okazali się być strzałem w dziesiątkę. Wymiana zmęczonych skrzydłowych na świeżych zawodników o porównywalnej charakterystyce gry dodała poczynaniom Błękitnych w sensie dosłownym skrzydeł. Już chwilę po zmianie w 79min akcja lewa stroną wprowadzonego Zdunka, dośrodkowanie i podłączający się drugi ze skrzydłowych - Wiśniewski finalizuje głową tą szybką kombinację. Końcówka Z niedowierzaniem oglądając ostatnie 10 minut można by zapytać czy ROW bynajmniej nie jest drużyną walczącą o utrzymanie. Tak zdominowanej drużyny nie widzieliśmy we wcześniejszych fazach meczu. Stoperzy niezbyt pewni w całym spotkaniu wybijali piłkę byle dalej od bramki, zawodnicy ze środka pola jakby potracili umiejętność podania do najbliższego kolegi. Epicentrum paniki w wykonaniu jednych i drugich miało miejsce w 81min, gdy w potężnym zamieszaniu po rzucie rożnym Liśkiewicz starając się postawić kropkę nad „i” mimo najbliższej odległości fatalnie spudłował. Na 6 minut przed końcem Wiśniewski równie dobrze radzący sobie z Gojnym jak wcześniej Fadecki mocno niecelnie podawał będąc już w polu karnym rywala. Jeszcze w 43 min z piłką minął się Kajzer w bramce po jednym z kolejnych rzutów rożnych, lecz główka Baranowskiego ominęła cel. Nie pomogło wsparcie Ufnala w polu karnym ROWu, nie pomógł Baranowski przesunięty do drugiej linii na ostatnie minuty. zabrakło nieco szczęścia, ale i zimnej głowy w wykańczaniu sytuacji podbramkowych zarówno tej z końcówki Liśkiewicza, czy wcześniej w podobnym zamieszaniu Filipowicza. Chciało by się powtórzyć słowa trenera Kapuścińskiego jakie padły po meczu z Lechem w Poznaniu: „gdyby nie czerwona kartka tego meczu nie przegralibyśmy”. Wydaje się to wielce prawdopodobne, sądząc po przebiegu dzisiejszego spotkania. ROW mimo że pokazał się jako drużyna dobrze ułożona i w miarę formacjami zrównoważona, z mocną drugą linia i silnym napadem, trafił dzisiaj na godnego siebie rywala. Przy tak wyrównanym poziomie obu drużyn strata jednego zawodnika może być decydująca o przebiegu całego spotkania. Tak było i tym razem. Mimo że Fijalkowski został doskonale zastąpiony Wojtasiakiem, to zabrakło takiego Gajdy z przodu mogącego absorbować rywali, stwarzać wolne pola dla wbiegających skrzydłowych, czy bocznych obrońców. Resume Czy można było zagrać w II połowie bardziej asekuracyjnie, maskując niedobór jednego zawodnika schowaniem się za podwójną gardą? Można, ale remis nic w dniu dzisiejszym nie dawał. Liczyło się tylko zwycięstwo i stąd nastawienie do końca ofensywne, mimo straty w pewnym momencie już dwóch bramek. Za ambicję i wolę walki, częściowo zresztą wynagrodzoną zdobyciem bramki, czapki z głów. Ta drużyna ma charakter, ma ciąg na bramkę rywala i chęć zwycięstw mimo licznych przeciwności i nierzadko zwykłego braku szczęścia. Z bardziej racjonalnych przemyśleń natomiast zauważalny jest brak w druzynie rasowego środkowego napastnika. Przy niezwykle ofensywnych i szybkich skrzydłowych dogrywane piłki w pole karne nie znajdują adresatów. Co najwyżej skrzydlowi dośrodkowują sami sobie (Fadecki - Gutowski, Zdunek - Wiśniewski) lub najdogodniejsze sytuacje stwarzają po kombinacjach z bocznymi obrońcami (Fadecki - Kosakiewicz). No i młodzieżowcy. Wymogu ich posiadania nie można zmienić, więc trzeba zrobić wszystko, aby nie grali oni li tylko z musu, ale by stanowili wartościowe dopelnienie składu tworzonego przez bardziej doświadczonych kolegów. Na pocieszenie statystyka rzutów rożnych, w której przekonujące, choć iście pyrrusowe zwycięstwo odniosła drużyna spod szczęśliwej (mimo wszystko) gwiazdy 8-2.
ďż˝rďż˝dďż˝o: obserwacja własna
relacjďż˝ dodaďż˝: pka |
|